Urlop na Brytyjskich Wyspach Dziewiczych
VP2V/WQ7X

Tekst i zdjęcia:  Maciek  WQ7X


W końcu w listopada 2003 udało mi się wyjechać na urlop i to na prawie dwa tygodnie. Przy moich ciągłych służbowych wyjazdach w różne rejony świata nie było to takie łatwe do zorganizowania.

Ponieważ moim drugim hobby jest żeglarstwo, więc tym razem radio KF miało być na drugim planie.

Wreszcie odlot rano 12-tego listopada z Phoenix przez Dallas, Puerto Rico na BVI wyspę Tortole.

Pierwsze dwa loty bez przygód. No ale niestety po wylądowaniu w Puerto Rico okazało się, że samolot na Tortole nie poleci że względu na złą pogodę. Po długich pertraktacjach z American Eagle udało nam się polecieć na St. Thomas KP2, skąd jest tylko ok. 20 mil do Tortola. Po wylądowaniu ok 10 w nocy okazuje się, że nie ma miejsca w hotelach. Znowu po długich pertraktacjach o północy udało nam się zatrzymać za jedyne $200 w Holiday In.

Rano promem na Tortole BVI. Pogoda deszczowa, ale ciepło 27 C. Po godzinie jesteśmy na Tortola i taksówką do Morings (firma wynajmująca jachty).
Jacht gotowy- Beneteau First 41.5 stopy (chyba ok 13.5metra) długi.
Po zakupieniu prowiantu gotowi do odpłynięcia na pierwszą wyspę - tak nam się przynajmniej wydawało.

Potworna ulewa z bardzo silnym wiatrem szybko ostudziła moje zapały jako kapitana. Zbyt niebezpiecznie. Odkładamy odpłynięcie do następnego dnia.
Po inspekcji jachtu okazuje się, że woda przecieka przez boczne okienka no i kajuty mokre. Reklamacja, naprawa przez Morings, ale bez pozytywnego rezultatu.
Chcą nam dać drugi jacht, ja wolę ten. Może ulewa ustanie.

Przychodzi wieczór. No to czas na radio. Jestem podłączony do prądu zmiennego na pomoście w porcie. Nie ma zmartwienia z akumulatorami.
Nagle okazało się, że nie mogę znaleźć mojej anteny - specjalnie przygotowanej teleskopowej wędki. Okazało się, że ją zgubiłem gdzieś w trakcie podróży. Tragedia. Pół nocy nie śpię, bo myślę, jak tu ten problem rozwiązać. Rano następnego dnia szybko w małą łódkę i do "miasta" szukać wędki. Niestety wędki bardzo krótkie. Wiec zakupiłem rurki PCV do nawadniania i klej. Z tego udało się zrobić 6m długi Vertical. Przy tych poszukiwaniach uszkodziłem sobie stopę w nowych sandałach. Duży pęcherz i poważne obtarcia do gołego ciała. Ale cóż się nie robi, aby wykorzystać nowo otrzymaną licencję VP2V/WQ7X.

Wypływamy. Wiatr jest na 15. Płyniemy pod wiatr w oddali widać wyspę PETER ISL. Przepływamy obok wyspy i płyniemy na otwarte morze. W oddali ciemne chmury Fale około 3m. Trzeba wypróbować jacht . Jacht jest szybki kontrola żagla jib z kokpitu. Można go zwinąć. Main (główny żagiel) niestety nie. Fale coraz większe. Decyduje się na zmianę kursu, płyniemy w stronę wyspy Norman - trzeba uciekać do zatoki.

W drodze na Norman Isl.

Pogoda niepewna. Nagle i niespodziewanie piekielna burza wiatr 80, może 90km na godzinę i ściana wody. Wszyscy uciekają pod pokład za wyjątkiem kolegi Andrzeja, który z dużym wysiłkiem za pomocą roller furling zwija żagiel Genoa. Widoczność tylko 20m. Andrzej ucieka pod pokład, sprawdza mapę i GPS, podaje mi kierunek tak, aby nie wpaść na skały. Ja wojuję z kołem steru.

Ustawiam jacht z wiatrem i z pełnym żaglem, bo nie mogę go ściągnąć, płyniemy jak ślizgacz. Nie wiem czy maszt wytrzyma, wszystko trzeszczy .

Jest niedobrze, próbuję uruchomić silnik - na złość nie chce zapalić. Po pięciu minutach Magdalena (córka) woła na VHF Morings Marina i prosi o pomoc, bo kontrola łodzi bez silnika i blisko skał jest prawie niemożliwa. Okazuje się, że oni w tych warunkach nie mogą wypłynąć.

Ster jest coraz trudniej utrzymać. Jacht "chce" się ustawić bokiem, ja walczę bo wiadomo, że wtedy leżymy. Jestem tylko w spodenkach, krople deszczu biją w plecy jak igły. Jest nas pięć osób na jachcie, zaczynam czuć się odpowiedzialny za wszystkich w całym tego słowa znaczeniu. Fale już są nie tylko bardzo duże, ale z grzywaczami. Na kanale 16 VHF inny jacht (warty ponad $200 tysięcy) woła o pomoc - niestety tonie z sześcioma osobami na pokładzie (później się dowiedzieliśmy, że wszystkie sześć osób uratowano). Znajomi w Arizonie, którzy dowiedzieli się w dzienniku, że jacht z Morings zatonął a na nim było cztery trochę starsze i jedna młoda osoba - byli przekonani, że to my bo taka była załoga na naszym jachcie.

Marina Cay. Tu puściła kotwica.

Nie ma wyjścia - trzeba jakoś wyjść z tego bez silnika. Wydaje się, że burza się nigdy nie skończy. Po 40 minutach wiatr zaczyna powoli słabnąć, widoczność też się poprawia.
Zaczynam sterować w kierunku zatoki. Wiatr będzie zasłonięty skalistą wyspą.
Uspokoiło się na tyle, że włączam auto pilota i próbuję uruchomić silnik. Po 15 minutach udaje się. Wyłącznik silnika się zaciął. W końcu udało mi się to rozszyfrować.

Zacumowaliśmy na noc koło wyspy Norman. Kontemplujemy. Przecież Brytyjskie Wyspy Dziewicze BVI to najspokojniejsze i być może najłatwiejsze miejsce na Karaibach do żeglowania. Sezon huraganów już się właśnie skończył.
Wyspiarze mówią, że takiej pogody nie pamiętają od urodzenia. Teraz im wierzę, bo kilka dni temu już w grudniu właśnie był huragan na Karaibach. Pogoda się zmienia na całym świecie.

Początek naszej karaibskiej przygody niezbyt szczęśliwy, ale mogło być gorzej. Jedno wiemy - nasz jacht jest mocny i nie bez powodu wygrał nagrodę #1 - jacht roku.

Wieczór się zbliża. Czas na uruchomienie się na KF. Mam antenę, mały akumulator i Elecraft K2 TRX. Mamy ze sobą małą łódkę z silnikiem przyczepioną do jachtu.
Płynę do brzegu. Robi się ciemno. Mam małą latarkę przyczepioną do daszku na czapce. Ustawiam vertical prawie w wodzie. Nie mam stołu ani krzesła. Kamień jest OK. U podstawy anteny auto tuner firmy SGC. Stroi antenę w kilka sekund od 40 do 10m. Moc ustawiam na 50W. Wołam CQ na CW. Natychmiast niespodziewany pile-up na 40m. Okazuje się, że sygnał jest mocny nawet ponad S9. Cały czas wojuję z papierowym logiem. Laptop jest niepraktyczny w tych warunkach.

Zaczynają wołać stacje z Europy. Włączam w K2 filtr 100Hz. RX świetnie separuje sygnały. Zaskoczony jestem, że tylu kolegów potrzebuje VP2V na różnych pasmach.

Robię kilkaset QSO's. Deszcz moczy mi logbook. Czas się zwijać. Rano powtarzam to na wyższych pasmach. W dzień na otwartym powietrzu pracuje się łatwiej i pogoda też była lepsza. Pierwszy raz pracuję w tak spartańskich warunkach. Ale przecież to jest urlop żeglarski.

W drodze na Virgin Gorda - kolega Andrzej.

Odpływamy w stronę wyspy Virgin Gorda około 40km. Pogoda niezła. Wreszcie zaczyna trochę wiać. Pełne żagle - jest cudownie. Wszyscy się opalają, dziewczyny przygotowują lunch. Problem jest taki, że im zaczyna dokuczać choroba morska, jak tylko zejdą pod pokład.

Po kilku godzinach wspaniałego żeglowania dopływamy do Virgin Gorda Isl. Cudowna wyspa, piękne białe plaże, woda jak kryształ a ja cumuję tak, aby było blisko do plaży usytuowanej w kierunku EU. Z tyłu wyspa (czytaj reflektor do mojej anteny) a z przodu tylko słona woda mnie dzieli do EU.

Idziemy pływać i nurkować. Woda 26 stopni. Cała kolonia żółwi w płytkiej wodzie. Robi się wieczór. Córka podekscytowana, bo na brzegu grają muzykę Reagge. Ona na tańce a ja na plażę ze sprzętem. Też podekscytowany, bo spodziewam się doskonałej słyszalności. Nie pomyliłem się. Przedłużam Vertical (antena typu L). Stroję na 80m 70W. Kazik SP2FAX woła na SSB. Świetne raporty. Robię trochę stacji na 80m. Gdybym tylko miał taką propagację w Arizonie - marzenie.

Rano znowu na plażę i robię nawet kilka QSO's na 10m. Zabawa z radiem wspaniała, ale na otwartym powietrzu i prawie na równiku słońce zaczyna dokuczać. Jest duża wilgotność. Pływam przez kilka minut i już można nadawać ponownie. Większość stacji z EU, ale też JA i VK. Nie planowałem takiej aktywności na radiu, ale pomimo tylko kilku godzin nadawania każdego dnia, ta żeglarska przygoda przekształciła się w ekspedycję DX. Przypuszczam, że tak to wyglądało dla stacji, z którymi miałem QSO.

Po dwóch dniach wypływamy na Van Dyke Isl, Dopływamy wieczorem, trudno zakotwiczyć. Kotwica nie trzyma. Próbujemy inne miejsce i się udaje. Wyspa nieciekawa, komary i nie ma plaży. Jednak próbuję uruchomić radio. Beznadziejnie słychać. Skalista wyspa zasłania EU.

Z samego rana uciekamy do Marina Cay. Jest piękny krajobraz, ale nie ma ładnej plaży. Zapowiada się burza.

Wieczorem idziemy do jedynej restauracji na kolację. Deszcz pada, idziemy spać. O 01:00 nad ranem wichura i ulewa. Nagle potworny hałas - w coś uderzyliśmy. Zaglądam w okienko i z przerażeniem widzę, że inny jacht wjechał w nas dziobem. Chyba się urwał. Wylatuje na pokład a na drugim jachcie w odległości dosłownie 2 metrów żeński kapitan. Niestety nie zdążyła się ubrać. Świecimy latarkami i ja w nagrodę (tylko nie wiem za co) mam przed sobą piękne nagie ciało młodej, atrakcyjnej kobiety. Ona krzyczy i ja krzyczę przekonany, że jej jacht urwał się z kotwicy. Niestety okazało się, że to nasz jacht się odczepił.

Niedobrze, włączam silnik i szukamy nowego miejsca świecąc latarką. Zajmuje to dobre pół godziny. Następnego dnia sprawdzamy, że uszkodzenia obydwu jachtów są minimalne.

Anegada

Ponownie płyniemy na Virgin Gorda. Pod wieczór wiatr słabnie i włączam silnik. Piękna pogoda i wreszcie pierwszy raz i zupełnie niespodziewanie delfiny podpływają pod nasz jacht. Niestety zafascynowani nie zdążyliśmy zrobić zdjęć.

Dwie mile do Virgin Gorda nagle alarm silnika - przegrzał się. Nie mogę tego zrozumieć. Przecież jacht ma tylko trzy lata. Znowu bawię się w mechanika no i przyczyna prosta - pasek klinowy urwany wiec pompa wodna nie działa. Jesteśmy zbulwersowani. Wiatru nie ma a do skał tylko dwie mile. Wołamy na VHF. Mechanik przypływa motorówką z nowym paskiem. W nocy na silniku dopływamy do Virgin Gorda.

Robimy plany na następny dzien. Będziemy płynąć na wyspę Anegada. Wyspa jest około 30km na północ od Virgin Gorda. Ale jest to jedyna wyspa zupełnie płaska. Maximum 6 metrów nad poziom morza. W związku z tym jej zupełnie nie widać (czytaj ziemia jednak jest okrągła, Hi Hi) i w związku z tym przypomina mi się Kopernik. Oprócz tego Anegada jest kompletnie otoczona rafą koralową, co jest doskonałe przy nurkowaniu, ale bardzo trudne do nawigacji.

Ster i urządzenia do nawigacji.

Firma Morings rozwiązała tę sprawę w prosty sposób. Nie wyrażają zgody, aby płynąć na Anegada, chyba, że w grupie jachtów prowadzonych przez pracownika firmy. Aby było ciekawiej to w dodatku podjęli decyzję, że nie będą nawet tego robić, bo pogoda niepewna i kilka dni temu jacht utonął.

No coż, ja zawsze lubiłem przygodę i nigdy nie mogłem się pogodzić z ograniczeniami narzucanymi przez osoby trzecie. Więc do pracy. Czytam informacje o nawigacji na Anegada. Wykreślam kurs na dużej mapie. Sprawdzam pogodę - wygląda, że będzie OK. Płyniemy.

Rano nie ma wiatru wiec silnik pomaga na całego. Sprawdzam kurs na GPS i koryguję, Jesteśmy na otwartym morzu. Kilka kilometrów z tyłu widzę jacht, który dokładnie idzie naszym kursem. Wiatr się pojawił, ustawiam jacht na inny kurs, aby założyć żagle. Jacht z tylu też zmienił kurs. OK jak przygoda to zawsze lepiej w dwa jachty. Wiatr słaby, woda 30m głębokości i piekielnie gorąco. Jesteśmy jak na patelni. Po drodze oglądamy piękną prywatną wyspę Pana Bransona (Anglik, który próbował balonem oblecieć kulę ziemską).

Nagle wydaje mi się, że coś widzę na horyzoncie. Tak - to są palmy na Anegada. Odbijamy na zachód, bo tam jest kilkumetrowa przerwa w rafie koralowej. GPS w użytku, córka z radiotelefonem na dziobie. Jest płytko. Głębokościomierz pokazuje tylko 3m. Jacht ma zanurzenie 1.8m.

Ściągam żagle i płyniemy bardzo powoli na silniku. GPS pokazuje, że jesteśmy we właściwym miejscu. Teraz trzeba dokładnie obserwować dno i sprawdzać głębokość. Są momenty że mamy tylko 30cm wody pod kilem. Wreszcie widzimy czerwoną boję - to dalej już prosto, trzeba tylko zmieścić się w "kanale" szerokości kilku metrów a wtedy ominiemy korale. Jeszcze dwie mile i cumujemy 100m od brzegu na 3m głębokiej wodzie. Wyspa i plaża wyglądają przepięknie. Jak w bajce.

Bardzo szybko Anegada staje się naszą ulubioną wyspą. Przepiękna rafa koralowa. Nurkujemy, oglądamy życie podwodne. Duże, piękne plaże i zupełnie puste. Na Anegada mieszka tylko 250 osób. Zostajemy tutaj na kilka dni. Tutaj też, tubylcy szykują nam raka (homara) na kolację. Jesteśmy w szoku. U każdego na talerzu 40-to centymetrowej długości homar. Nie jesteśmy w stanie zjeść go w całości, chociaż jest super smaczny.

Z Anegada pracuję na różnych pasmach. Świetnie jestem słyszany. Nie ma żadnych zakłóceń przy odbiorze. K2 spisuje się dobrze i moja prowizoryczna antena też. Okazuje się, że zrobiłem ponad 800 łączności. Dużo stacji z Polski.

Dziękuję za zawołanie. Karty QSL wyślę wszystkim stacjom polskim bezpośrednio na biuro QSL w SP. Nie potrzeba kart do mnie wysyłać. Do usłyszenia z następnej wyprawy.

WQ7X na dziobie.

Na Anegada każdego ranka mieliśmy dodatkową atrakcję - Europejczycy na sąsiednich jachtach brali prysznic na pokładzie i to w stroju Adama i Ewy. My konserwatywni "Amerykanie" próbujemy się do tego przyzwyczaić.

To na tyle.

Maciek WQ7X Ex SP8EST, VP5/WQ7X & T88SP

wq7x@cox.net

Clickable Image

16-12-2003
SP3DWQ